Blaszki umyte w wodzie z płynem do mycia naczyń w celu usunięcia resztek chemicznych substancji użytych do pozbycia się kleju/silikonu, wytarte do sucha i położone na pół godziny na w miarę gorący (oszczędzać trzeba) kaloryfer aby wilgoć zlikwidować bo choć są ocynkowane to nie jestem pewien czy poddano temu procesowi arkusz blachy przed włożeniem pod wykrojnik czy już po wycięciu każdą z osobna, choć po zeszlifowaniu krawędzi, które były trochę ostre i tak ten ocynk został częściowo usunięty. Szlifowałem trzymając blaszkę w rękach bo nie chciało mi się udać do drugiego pokoju po imadło ale w przypadku większej ilości blaszek bez imadła to jednak nie jest robota.
Można więc było przyłożyć wreszcie ten punktak i przywalić w niego młotkiem ale robienie tego na blacie biurka uznałem za barbarzyństwo więc wyciągnąłem zakupione kiedyś kowadło firmy
Durston, które urzekło mnie prostotą swoich kształtów co skłoniło mnie do zakupu.
Przed użyciem musiałem je porządnie odtłuścić gdyż fabryka przed zapakowaniem go w gustowne pudełko nie pożałowała oliwy aby nie rdzewiało jak się domyślam.
Piękny (oczywiście to moje zdanie) jest ten prawie półtorakilogramowy kawałek metalu. Piękny i zaskakujący o czym za chwilę.
I wreszcie … punktak, młotek, łup i mam zagłębienie na igłę. Uff.
I na koniec o moim zaskoczeniu. To imadło jest NAMAGNESOWANE !

magnes
Pewnie po to aby drobne elementy podczas pracy z niego nie uciekały. Taka ciekawostka.
I pierwsze próby, niezbyt udane ale trening czyni podobno mistrza. To zagłębienie w blaszce trochę ułatwia wycinanie choć sam cyrkiel muszę jeszcze udoskonalić bo czeka mnie wycięcie ze 40-stu okręgów potrzebnych mi do zamaskowania bandaży kół pewnego czołgu leżących w pudełku od kilkunastu chyba lat. Na szczęście plastiki dłuuuugo się rozkładają choć są i takie, które szlag trafia po kilkunastu latach jak choćby podkłady torów typu betungs produkcji firmy Roco, ale to do działu kolejowego się raczej nadaje.
